Twórczość Puniego

Tworzysz coś? Pochwal się i sprawdź, co tworzą prawdziwi Marzyciele.
Punishment
Newbie
Posty: 400
Rejestracja: 12 wrz 2012, 7:14
Płeć: Mężczyzna

Twórczość Puniego

Post autor: Punishment » 10 paź 2013, 14:04

Cóż ktoś tam pisał żebym wstawił jakąś pracę mojego autorstwa więc spoczko. Wstawię opowiadanie z przed roku a właściwie z Sierpnia 2012 roku. Jedno z pierwszych opowiadań jakie miałem okazje tworzyć, a właściwie współtworzyć. :) Jestem ciekaw jak je ocenicie.

"ONztZ" - Opowiadania Nie z tej Ziemi. Nie ja wymyśliłem skrót, ale pasuje do tego. :) Był to humorystyczny projekt pisany przez przyjaciół dla czystej frajdy. Ja się ubawiłem wtedy przednio tworząc opowieść, która została wtedy dość ciepło przyjęta na owym forum. :D

Rozdział 1 "Początek przestarzałej baśni"

Drogą szedł niski barczysty mężczyzna. Wróć, bardzo niski barczysty mężczyzna. W każdym razie, zastanawiał się, dlaczego prawie wszyscy ludzie patrzą na niego z minami tak przestraszonymi jakby ktoś przykładał im nóż do gardła. Brodaty krasnolud o długich włosach oraz młocie, toporze i strzelbie na plecach nie mógł znaleźć powodu zachowania mieszkańców, dlatego przestał o tym myśleć. Zbliżał się do karczmy - celu swojej "podróży”. Po drodze puścił oko do dziewek stojących przy stoiskach. Dnia tego odbywał się wielki bazar! Wszyscy ludzie, Elfy, Krasnoludy i niektórzy Orkowie, byli właśnie w tym mieście, aby kupować rozmaite towary, od prowiantu po naczynia kuchenne! Krasnoludowi nie spodobało się to, nie lubił wielkiego zamieszania oraz tłoku. Na szczęście wszyscy ludzie schodzili mu z drogi i rzucali drobniaki.
Jakie miłe stworzenia – pomyślał Krasnolud – Wszyscy mają taki szacunek dla starszych – w tej chwili poszukiwacz podrapał się po gęstej, długiej, siwej brodzie – a już myślałem, że czasy dobrych ludzi minęły. Nic to, trza cieszyć się życiem – uśmiechnął się.
Wkroczył do karczmy. Nie wiedzieć czemu, zapanował nagle jakiś taki ponury nastrój. Kapela przestała grać, a gospodarz schował się pod ladę. Krasnolud podszedł do niej i zaczął przyciskać energicznie dzwonek.
- Cze… Czego chcesz?
- A poprosiłbym kawał dziczyzny i kufel piwa! – odpowiedział dziarsko poszukiwacz
- Gre… Greta!!! Przygotuj dla Pana posiłek!!!
- Nie drzyj się tak stary kretynie! – odkrzyknęła kobieta
- Wi… Widzi Pan jak to jest z tymi kobietami, da… dałbyś im wszystko, a te niewdzięczne takie. Sam przygotuję Pański Posiłek, a tym… tymczasem proszę niech weźmie Pan ode mnie ten skromny dar – powiedział facet podając worek z pieniędzmi – i moją córkę, proszę bardzo.
Krasnolud przyjrzał się dziewczynie. Miała na sobie bardzo cienką białą sukienkę zapiętą na trzy guziki, mimo iż było ich znacznie więcej, dzięki temu było widać jej to i owo. Urodą jednak nie grzeszyła, dziewicą też raczej nie była.
- O dziękuję, ale córkę pan zatrzyma, raczej mi się eee… nie przyda.
Krasnolud właśnie miał usiąść do stołu, kiedy nagle usłyszał silne uderzenie pięścią w blat.
Nagle wstał wysoki, chudy, szpiczasto uchy mężczyzna z długimi, złotymi włosami i łukiem na plecach. Mężczyzna miał również miecz i pistolet, był to najwyraźniej Elf.
- Dosyć tego! – krzyknął – nie będziesz terroryzował i okradał tych niewinnych ludzi!
- Jakie terroryzował, jakie okradał? – zdziwił się poszukiwacz.
- Zabierasz mieszkańcom owoc ich ciężkiej pracy i chodzisz wzbudzając powszechny strach!
- O co Ci chodzi? Dał, to wziąłem, a to nie moja wina, że wszyscy trzęsą się nie wiedzieć czemu na mój widok jakby ktoś im dorsza wsadził w…
- Dosyć! Nie będę dłużej słuchał twoich kłamstw złodzieju!
Elf stanął, chwycił za łuk i wystrzelił w stronę Krasnoluda. Grot przeleciał obok jego twarzy.
- Argh. Ty mały gówniarzu! Teraz to ja Cię nauczę dobrych manier i szacunku dla starszych! – powiedział, po czym skoczył z wyciągniętym toporem w stronę przeciwnika. Ten chwycił za miecz i z lekkim trudem obronił cios. Krasnolud szybko odskoczył, aby zadać kolejne, dwa razy silniejsze uderzenie. Tym razem Elf miał poważne problemy z obronieniem się. Słychać było cichy brzęk i nagle ostrze "gówniarza", jak został nazwany przez naszego bohatera, rozsypało się na drobne kawałki.
- Eee… może rozejm – zaproponował po cichu. Dostał jednak tylko potężnego kopniaka pomiędzy nogi. Skrzywił się i stęknął, aby na koniec otrzymać potężne uderzenie w szczękę. Elf był znokautowany.
- Będzie pamiętał, żeby nie zadzierać z Krasnoludami! – powiedział poszukiwacz, po czym wziął worek pieniędzy i wyszedł wyraźnie zdenerwowany. Idąc zauważył człowieka biegnącego ze strony lasu sprintem.
- He, He. Nadchodzą, uciekajcie!! Szybko!!! – powiedział po czym zemdlał, najprawdopodobniej z przemęczenia. Nie kłamał, nagle z lasu wybiegły dzikie Gobliny(gatunek Goblinów, który nie dał się ucywilizować), Wargi i Ogry. Szczególnie niebezpieczne były te ostatnie gdyż, posiadały nadzwyczajną siłę, porównywalną z potęgą orczych czempionów oraz inteligencję dorównującą ucywilizowanym zwykłym Orkom. Ich naturalna dzikość nigdy jednak nie pozwalała im stać się prawdziwą cywilizowaną rasą. Ogry jedynie zabijały, demolowały i gwałciły. Ludzie i inne stwory rzuciły się do ucieczki.
- Będzie zabawa – pomyślał Krasnolud. Chwycił swój topór i ruszył w stronę potworów. Pierwszy rzucił się na niego Goblin, dostał jedynie toporem w łeb i już był martwy. Krasnolud zręcznie operował swą bronią, mordując kolejne stwory, zostawiał za sobą jedynie krwawy ślad. Wojownik wykonał pół obrót, aby roztrzaskać czaszkę Ogra i zobaczył przy okazji jak potwory, zaczęły dobierać się do dziewek, którym wcześniej puścił oko. Widocznie nie zdążyły uciec
Zostawcie je!!! – krzyknął i chwycił strzelbę, aby Zabić kilka Goblinów. Dobiegł do dziewczyn i za pomocą młota zabił resztę potwory, które znajdowały się obok nich. W jego stronę poleciały okrzyki wdzięczności, podziwu oraz bawełniane staniki. Krasnolud właśnie miał podziękować za oklaski, kiedy rzucił się na niego wściekły Warg, przygniatając go do ziemi. Poszukiwacz był zdezorientowany. Podniósł jedną z rąk odsłaniając pachę. Nagle buchnęła z niej dziwna woń. Warg powąchał ją i zemdlał.
- A temu co? – zdziwił się Wojownik – hymmm, będę musiał dodać Wargi na listę wrogów. Będą miały jakieś sześćsetne miejsce. – powiedział i wstał. Szybko wrócił do ognia walki. Jak widać nie był sam. Z równą sprawnością w mordowaniu walczył Ork, z wielkim morgensternem oraz mroczny Elf używający dwóch mieczy. Był tam też człowiek - mag jednak trudno było go dobrze zobaczyć. Krasnolud zauważył, że inny Warg przycisnął do ziemi Elfkę. Wojownik chwycił obiema rękoma młot i uderzył w zwierzaka z ogromną siłą. Stworzenie leżało na ziemi martwe. Elfka najwidoczniej również była wojowniczką, gdyż trzymała dość duży łuk. Była ubrana w bardzo krótką, zieloną spódniczkę, wysokie brązowe buty oraz cienką, oliwkową koszulkę na ramiączkach z ogromnym dekoltem. Była nadzwyczaj ładna, złote włosy miała zebrane w kucyk, a z dekoltu trochę wystawał jej nadzwyczajnie duży biust. Kiedy wstała można było w pełni zobaczyć jej bardzo zgrabne nogi, Krasnolud uśmiechnął się do niej, co ta odwzajemniła. Wkrótce wszyscy rzucili się do walki, mimo iż przeciwnik miał wielką przewagę liczebną to walczyli dzielnie. Trup słał się gęsto, jednak z lasu wciąż wychodziły stwory. Wszyscy wbiegali coraz bardziej w armię potworów. Nie zauważyli więc, że zostali otoczeni. Kiedy połapali się w jakiej pozycji są, było już za późno. Byli tam wszyscy: łuczniczka, mroczny Elf, Ork, Mag oraz Krasnolud, żadne z nich nie miało szansy uciec.
- Co z nami będzie? – zapytała przestraszona Elfka.
- Porwą nas i będą torturować… - zaczął Ork.
- A potem zgwałcą i zabiją – dokończył Krasnolud – Tak, nas też – powiedział do mężczyzn. Elfka, choć i tak nie zdawała sobie całkowicie sprawy z powagi sytuacji, była przerażona.
- W każdym razie, wpadliśmy jak śliwka w gów*o*! – powiedział poszukiwacz Duir(bo takie było jego imię), mocniej ściskając topór. Został jednak z całej siły uderzony drewnianą maczugą w łeb przez Ogra. Po chwili zemdlał.

Kolejne części będę wstawiał z czasem. ;)

Punishment
Newbie
Posty: 400
Rejestracja: 12 wrz 2012, 7:14
Płeć: Mężczyzna

Re: Twórczość Puniego

Post autor: Punishment » 12 paź 2013, 8:18

Wstawię kolejne dwa rozdziały dziś :]

Rozdział 2. "Przypowieść o dyskach i magyji"

Po słowach krasnoluda, a szczególnie po jego oberwaniu pałką, wszyscy byli przerażeni. A najbardziej nie elfka, a mag (choć "mag" to dość spory komplement dla niego) Gandolfinusosinn Keragionutoris, zwany dalej dla wygody Gandolfem. Czarodziej (khem, khem) ów powstał i...
Może najpierw opowiem, skąd tam się wziął. W dużym skrócie - uciekał przed komornikiem, aż trafił tu, do tegoż miasta. W trochę mniejszym skrócie - dobrym magiem nigdy nie był, więc ludzie nie mieli mu za co płacić, choć mieli czym. Za to on miał za co płacić, ale nie miał czym. Z perspektywy czasu Gandolf uznał, że kupno kostura z limitowanej edycji Hej Kici było złym pomysłem, szczególnie, że to była różdzka dla dziewczynek, a magii nie miała w sobie nic. Po jakimś czasie dopadli go więc komornicy, więc musiał uciekać. Tak trafił do Pacanusa, niestety.
Powstał i rzekł do otaczających ich ogrów - Hej, wy! Nie wiecie z kim zadzieracie! Jestem potężnym magiem, i powinniście się mnie bać! - I tu nie miał racji, nikt normalny nie bałby się chudego okularnika z kijem (nie Hej Kici, lecz normalnym) w dłoni. Widząc więc brak reakcji na słowa, Gandolf przeszedł do czynów. Podniósł kostur najwyżej jak potrafił i rozpoczął inkantację. - O hala, mala, gala, dala, niech się uda, bo już po mnie, kotir muffin, galin dalin! - I wtedy wzmógł się wiatr, zdmuchując niektórym osobom czapki, kapelusze i hełmy z głów. Było to trochę nieoczekiwane, bo mag zamierzał stworzyć piorun kulisty, ale przynajmniej przyniosło jakieś widoczne skutki. Otóż ogry, wargi i inne części składowe pospólstwa wokół grupy bohaterów były przerażone. - To dopiero ostrzeżenie! Zmywajcie się stąd, bo po was! - Gandolf postanowił wykorzystać ten nieoczekiwany dar losu, i udało mu się. Wrogowie zaczęli uciekać. Tak oto ork, elfka, elf i krasnolud byli świadkami (Duir nie, bo był nieprzytomny) pierwszego udanego bohaterskiego czynu maga.
- Co mnie ominęło? - powiedział przebudzający się właśnie krasnolud.
- Ten mag nas uratował, niczym heros! - wykrzyknęła podekscytowana elfka
- On? Jak? I w ogóle co z nim? - Duir spostrzegł dziwny wyraz twarzy Gandolfa. Otóż dopiero teraz zauważył elfkę, i gapił jej się na... Ujmijmy to tak - na pewno nie patrzył jej prosto w oczy. Do tego Lasencjosa (a tak miała na imię) była spocona ze strachu i z wysiłku, więc mag oprócz wzroku wlepionego w klatkę piersiową, zdradzał jeszcze dwie oznaki zainteresowania elfką - jedną z nich była strużka śliny cieknąca z ust, a druga była zauważalna tylko dla maga.
- Ej! Żyjesz? - Obudził go z transu mroczny elf Sailas
- Co? E... Tak, żyję - czarodziej z trudem oderwał wzrok od Lasencjosy. - Co teraz robimy?
- Nie wiem. Jesteśmy chyba teraz sztampową drużyną bohaterów, powinniśmy zabić smoka, czy coś. - Odrzekł Duir.
- No nie wiem... Smoki są niebezpieczne. - powiedział Gandolf.
- Ci się na pewno uda go pokonać! Jesteś taki potężny i groźny... - przymilała się elfka
- No nie wiem... Ale może się odsuńmy, by ten wielki placek, czy co to tam jest, nie rozbił się na nas.
Wszyscy jak jeden mąż (i żona) spojrzeli w górę, widząc jakiś dysk lecący (a właściwie spadający w ich kierunku). Potem, również równocześnie, odskoczyli i odbiegli jak najdalej. Nastąpiło głośne "BUM", a w powietrzu uniosły się kłęby dymu i piasku.
- Już po wszystkim? - krzyknął Sailas ze swej kryjówki
- Ch-h-hyba t-t-tak - odjąkał mu mag
- Chodźcie zobaczyć co to jest! - zawołał ich Duir
Cała grupa zebrała się wokół dysku.
- Co to jest? - zapytała elfka
- Nie wiem... Ale to wygląda jak drzwi. Trzeba wejść do środka i sprawdzić. - Odważnie zaproponował Sailas
- Jesteś pewien? To niebezpieczne. - argumentował Gandolf Mogą tam być dziwne istoty, które nas porwą i rozpoczną na nas eksperymenty, by dowiedzieć się o mieszkańcach naszej krainy wszystkiego, a potem zaatakują naszą planetę i zrobią ze wszystkich ludzi i nieludzi niewolników.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zdziwiony zapytał Duir
- No... Czytałem o tym.
- Nieważne. Jesteś naszym bohaterem, powinieneś wejść pierwszy - powiedziała elfka.
- Powinienem? Na pewno? - ze skwaszoną miną próbował się bronić czarodziej.
- Oczywiście! Jesteś przecież potężny i groźny!
- No dobra... Wchodzę.- Mag nacisnął na klamkę i popchnął drzwi. - Mamy problem - wydyszał próbując otworzyć drzwi. - Nie da się!
- Daj, ja spróbuję - powiedział Duir i z całej siły naparł na drzwi. Wspomogli go mroczny elf i Gandolf, ale drzwi nawet nie drgnęły.
- Mogę ja? - zapytała Lasencjosa. Panowie się odsunęli, uśmiechając się. Elfka pochyliła się (co z satysfakcją, jako że miała krótką spódniczkę, nie to co jego długa szata, obserwował mag, zresztą nie tylko on) po czym pociągnęła za klamkę. Drzwi natychmiast ustąpiły.
- Idioci! Te drzwi się ciągnie, a nie pcha! - wrzasnęła na mężczyzn Lasencjosa. Panowie wymruczali coś pod nosem, po czym weszli do środka dysku.

Rozdział 3 "Cień Sailasa"

Wraz z grupą przyjaciół dotarliśmy kilka dni temu do tego zapomnianego przez boga miejsca. W piątkę łatwiej podróżować, przynajmniej jest do kogo gębę otworzyć. Chociaż mroczne elfy są samotnikami, ja jestem inny. Pozwoliłem nawet dołączyć do naszej ekipy leśnemu elfowi.
Pijemy sobie piwo spokojnie w knajpie, aż tu nagle, wpada chojrak i ma się nie wiadomo za kogo. Panoszy się jakby był jakimś władcą. Zdenerwowało mnie to, zwróciłem się więc do Irwina.
-Widzisz tego krasnoluda co tu przed chwilą wszedł?
-Tak Sailas, widzę go.
-Weź mu trochę facjate porysuj.
-Dobrze szefie, gościu zdrowo oberwie.

Irwin podszedł do kurdupla i zaczął z nim gadać. Po chwili zaczęli się pojedynkować. Szczerze powiedziawszy krasnolud nawet nieźle wywijał tym swoim toporkiem. Tłum gapiów oczywiście zainteresował się walką i okrążył walczących, aby podziwiać ich umiejętności. Ja zaś spokojnie siedziałem w kącie sali i popijałem zimne piwko. Po chwili przyglądania się pojedynkowi stwierdziłem, że kunszt krasnoluda wydawał się imponujący. Irwin nie miał szans, próbował jakiegoś podstępu, ale nie wyszło. Dobra, krasnal wygrał, a jego umiejętności w walce zasługiwały na mój szacunek. Krasnolud po tym incydencie wyszedł. Mam nadzieje, że go długo nie zobaczę.

Nagle do karczmy wpadł jakiś gościu i zaczął bredzić, że na zewnątrz zaraz coś się będzie dziać. Tłum wybiegł z izby. Kazałem więc Raselowi wyjść i sprawdzić co dzieje się na zewnątrz. Zdążył ledwo przekroczyć próg, a strzała przebiła jego klatkę piersiową na wylot. Zerwałem się na równe nogi, chwyciłem moje miecze i wybiegłem z sali jak poparzony. Za mną ruszyła moja drużyna, po wyjściu z karczmy zobaczyłem totalny chaos. Ogry, gobliny i wargi co te potwory tu robiły? Nie zastanawiałem się długo i przystąpiłem do walki. Utworzyłem z drużyną formacje bojową. Rozwalaliśmy każdego warga i goblina jaki się tylko nawinął, lecz nasza linia obrony, wykruszała się powoli. Moi ludzie ginęli, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Kilka chwil później, wszyscy moi kompani byli martwi. Rozejrzałem się nerwowo po polu bitwy, aby zobaczyć czy ktoś jeszcze oprócz mnie walczy. Ujrzałem paru wojaków równie dobrze mordujących maszkary i nagle zobaczyłem owego krasnoluda z karczmy, ale cóż on wyprawia!? Romansuję z jakąś elfką. Krasnal se normalnie w kulki leci, my tu walczymy, giniemy, a on se babkę podrywa. Byłem zszokowany i zdenerwowany. Krzyknąłem do niego - Te krasnal rusz te... - Ale chyba mnie nie usłyszał. W mordę jak ja nienawidzę krasnoludów. Tak coś mi się zdaję, że ta elfka to, za wysokie progi jak dla niego. Chociaż... kto wie? Całkiem miło się do niego uśmiechała. Wkrótce zostaliśmy okrążeni więc zebraliśmy się w grupę. Walczyliśmy ramię w ramię, nie mieliśmy jednak szans na wygraną. Spojrzałem na krasnoluda, który stał tuż obok mnie. Jak on pięknie w mordę dostał od ogra. Padł nieprzytomny na ziemię.

Będzie go jutro gęba nawalać. Ha, ale on ma od teraz krzywy ryj - pomyślałem. Po chwili do mnie podszedł inny kolos. Pewnie planował mi przywalić, ale ten dziwny mag zaczął pleść jakieś głupoty. Nagle zerwał się silny wiatr, co wystraszyło to całe tałatajstwo. Uciekali tak jakby ich sam diabeł gonił, albo żona wołała na obiad. Ogrza baba -tfu! Cóż za odrażający widok, aby zapomnieć o tej głupocie wpatrywałem się w elfkę.
Nie no ciuchów to ma na sobie mało, ładniutka. Nie no, a moja żona, kurde pewnie już czeka z wałkiem w Shal (miasto rodzinne Sailasa) - pomyślałem. Oderwałem od niej pospiesznie wzrok. Nagle znikąd zaczęło coś spadać. Szybko rozbiegliśmy się w obawie przed tym ,,czymś". Pierdut! Ten przedmiot ostro zarył w ziemie. Po długiej dyskusji te inteligenty postanowiły, że są tu drzwi, które trza otworzyć. Próby zrobienia tego spełzły na niczym, dopiero elfka sobie poradziła. Trzeba przyznać, zrobiło mi się trochę łyso, ale żeby odpokutować niepowodzenie w oczach innych, postanowiłem wejść pierwszy. Ciemno, w środku nic nie było widać. Jedynym dojściem światła do tej ciemnicy, były owe drzwi przez które weszliśmy. Ostatni wchodził Duir, po chwili zaczęło się robić coraz ciemniej. Odwróciłem się, a ten durny skrzat drzwi zamyka. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, zapadł komplety mrok. Cień był przyjacielem każdego elfa mego pokroju. Założę się, że co najmniej dwóch moich kompanów, wykorzystało ten mrok aby pomaczać piękną elfkę. Nagle na horyzoncie coś ostro błysnęło.

Światłość, w końcu coś widać. - ucieszyłem się. Znajdowaliśmy się w jakimś dziwnym korytarzu. Ściany były metalowe, pokrywały je jakieś ornamenty. Ponownie odwróciłem się, aby zobaczyć, co koledzy kombinują. Mag głaskał krasnoluda po głowie. Widocznie pomylił go z elfką. Na twarzy Duira widniała radość, miał zamknięte oczy więc nie widział swojego oprawcy. Może myślał, że to elfka go tak pieści. Musiałem przerwać te żałosną sytuacje.
Może małpki przestały by się iskać. - powiedziałem z rozbawieniem w głosie, po czym spojrzałem przed siebie. Moim oczom ukazała się dziwna istota.

Cóż to za monstrum? - dziwiłem się - nigdy czegoś takiego nie widziałem - Chwyciłem nerwowo za broń i niepewnym głosem zapytałem - Wie ktoś co to jest za gów*o? Bo coś czuję, że lepiej było tu nie wchodzić.

Widać różnice w stylu pisanie między rozdziałami? :zawstydzony:

Punishment
Newbie
Posty: 400
Rejestracja: 12 wrz 2012, 7:14
Płeć: Mężczyzna

Re: Twórczość Puniego

Post autor: Punishment » 14 paź 2013, 12:32

Kolejne dwa dni minęły więc czas wrzucić kolejny rozdzialik. :zawstydzony:

Rozdział 4. "Śmiertelna walka"

- Wie ktoś co to jest za gów*o? Bo coś czuję, że lepiej było tu nie wchodzić. – powiedział lekko przestraszony mroczny elf.
- Spokojnie mały. Może nas nie zabije. Hahahaha! – zaśmiał się Duir.
- Tak, ale co to jest!? – zapytał.
- Nekromanci. Twierdzą ciągle, że idą ku przyszłości. Robią jakieś dziwaczne eksperymenty i tu masz przykład – krasnolud wskazał na potwora - To gigantyczna, kilkumetrowa, zmutowana salamandra. Zapewne miała być ich bronią. Nałożyli jej pancerz, żeby była prawie niezniszczalna, ale pewnie wymknęła im się spod kontroli. Wsadzili więc potwora do jednego z tych swoich statków zasilanych ich magią i wychrzanili tutaj – zakończył wojownik.
- A my pewnie będziemy musieli zatłuc to cholerstwo, co? – rzekł wściekły ork.
- Niekoniecznie. Na razie śpi. Może po prostu poszukamy wyjścia. – odparł Duir.
- A co jak się obudzi? – przestraszył się mag.
- Nie wiem. Może machniesz tą swoją gałązką, żeby sobie smacznie spało, zdecydowanie mocniej niż teraz. He? – rzekł krasnolud.
- Eee… nie wiem czy to dobry pomysł. Taki eksperyment nekromantów jest być może odporny na magię, to może się źle skończyć… - skłamał Gandolf.
- Aha. Proponuję więc zamknąć japy i po cichu stąd uciec. – powiedział poszukiwacz. Spojrzał na Elfkę.
- Biedactwo – pomyślał – trzęsie się cała ze strachu. Może ją pocieszę – ucieszył się w duchu.
Kochanie, spokojnie nic nam nie będzie. Uciekniemy stąd, tak? – uśmiechnął się.
D… dobrze – powiedziała wojowniczka.

Rozglądali się, szukając drogi ucieczki. Poruszali się ciszej niż jakiekolwiek zwierzę. Pomieszczenie było ciemne. Ściany okrywały jakieś dziwaczne, budzące grozę symbole. Z podłogi wystawały liczne kolce. Zamiast projektanta wnętrz zatrudniono najpewniej sadystę samobójcę.

Krasnolud starał się nie wydawać żadnych dźwięków. Jego chód przypominał jednak słonia kroczącego po cienkiej linie, zawieszonej co najmniej dziesięć metrów nad ziemią. Nagle nastąpił na jakiś przełącznik. Rozległ się cichy trzask, a spod miejsca, na którym leżał potwór dobiegły inne, coraz głośniejsze trzaski. Nagle monstrum obudziło się. Otworzyło swoje czerwone ślepia i zaczęło wstawać.
- Chol*ra – wyszeptał krasnolud.
Płaz wstał i otworzył swą paszczę, z której wydobył się dziwaczny, gniewny wrzask.
- Uciekać!!! – krzyknął Sailas.
Wszyscy rozbiegli się. Jedynie elfka stała sparaliżowana ze strachu. W jej stronę zmierzał stwór. Teraz, krocząc na czterech nogach, było widać go niemal całkowicie. Kończyny i grzbiet miał obkute w stal, a jego brzuch pokrywała kolczuga z tysięcy żelaznych kulek. Tam gdzie było widać ciało można było ujrzeć czarną oślizgłą skórę, którą pokrywały żółte plamy. Jedna z nich przypominała żelowego misia.

Monstrum było coraz bliżej dziewczyny. Zbliżało się szczerząc kły.
- O nie ty padalcu! – powiedział krasnolud rzucając w stronę płaza świecący przedmiot.
Rzecz ta wybuchła obok salamandry, ogłuszyła i odrzuciła ją w bok. Później wszyscy dowiedzieli się, że była to laska dynamitu, jedna z ulubionych broni poszukiwacza.

- Ty gównozjadzie! - wrzasnęła elfka nagle przebudzając się, po czym chwyciła łuk i zaczęła strzelać w stronę potwora.
Wszyscy mężczyźni byli pod wrażeniem tego jak wojowniczka siarczyście klęła na potwora i tego jak celnie i szybko strzelała, trafiając idealnie w miejsca niezasłonięte pancerzem.
- Giń popi*****ona gnido!!! – krzyknęła, naciągając z całej siły cięciwę i trafiając idealnie w oko maszkary.
Płaz zwijał się z bólu, nie opadł jednak z sił. Wywijał swym ogonem rzucając przeróżne przedmioty w stronę bohaterów.

Trzymający się z tyłu Gandolf wyjął zza poły płaszcza coś, co przypominało kości do gry. Rzucił je w stronę potwora. Zdziwił się pozytywnie kiedy zobaczył, że oba przedmioty zamieniły się w wyładowania elektryczne, unieruchamiając na chwilę salamandrę. Uśmiechnął się. Był to jak widać niezamierzony, ale jak najbardziej zadowalający efekt.

Ork wykorzystał moment kiedy płaz był ogłuszony i pobiegł w jego stronę sprintem. Skoczył i uderzył z ogromną siłą swym morgensternem w opancerzony grzbiet bestii. Metal został mocno wgnieciony i osłabiony, maszkara zapewne też to poczuła, gdyż zrzuciła z siebie zielonoskórego wojownika i przygniotła do ziemi swoją kończyną.

Sailas wciąż był trochę przestraszony. Strzelał do potwora z pistoletów, robił to jednak niepewnie. Bał się, że już nigdy nie ujrzy swej żony oraz kraju, z którego pochodzi. Wiedział, że jeśli już ma zginąć to jak bohater. Zmienił więc pistolety na swoje ukochane dwa miecze i pobiegł, aby uratować orka. Kiedy był już blisko stwora, spostrzegł, że ku niemu zbliża się ogon płaza. Uderzony poleciał na ścianę, po czym zemdlał.

Nie lepiej miał się Duir. Ostrzeliwał maszkarę za pomocą strzelby, ale kończyły mu się naboje. Wiedział, że to prawdopodobnie koniec. Potwór był co prawda mocno zraniony, ale jak widać miał jeszcze sporo sił, a oni? Elfce skończyły się strzały, Sailas zemdlał, ork był zbyt poturbowany by długo bojować, a na Gandolfa nie było co liczyć. Krasnolud nie był w stanie sam walczyć, a również się zmęczył. Nagle podeszła do niego łuczniczka.
- Za pewne zginiemy, chciałabym więc poznać imię swojego wybawcy. – powiedziała.
- Nazywam się Duir, Duir Mertlus – odparł.
- Triss – rzekła i podała mu rękę.
Krasnolud był wzburzony. Prawdopodobnie zaraz zginą, a on nie spojrzy tej piękności pod spódniczkę. Nagle spłynęło na niego oświecenie.
- Mam plan. – rzekł – Słuchajcie, mój topór obosieczny ma specjalny tryb. Kiedy pociągnę za tę rączkę, oba ostrza zaczynają się obracać, wtedy broń ta zmienia się w coś w stylu piły tarczowej. Te zielony, masz wykrzesać z siebie resztki sił i rzucić mnie w stronę tego cholerstw*a, jasne.
- Spróbuję – rzekł ork.
- Dobra, łap mnie za nogi – powiedział Poszukiwacz.
Było to co prawda pewnie upokorzenie, ale cel uświęcał środki. Salamandra w tym czasie próbowała wyjąć strzałę z oka, nieudolnie.

Ork chwycił Duira za nogi. Zaczął się obracać nabierając coraz większej prędkości. Po chwili kręcił się niczym tornado. Rzucił krasnoluda, który poleciał jak pocisk. Potwór nie zdążył nawet zareagować. W jego głowę uderzył topór, wkręcając się w skórę płaza. Duir dosłownie przeleciał przez czaszkę maszkary. Salamandra leżała na ziemi w kałuży krwi, nie miała głowy.
Krasnolud wstał, był cały w czerwonej cieczy. Po chwili podbiegła do niego elfka.
- Mój bohater! – krzyknęła przyciskając go do siebie, dała mu gorącego całusa w policzek, aby to zrobić musiała się pochylić(Duir jako krasnolud był dosyć niski). Poszukiwacz skorzystał z okazji i zobaczył sporą część jej okazałego biustu.
Pozbierali się i ruszyli w poszukiwaniu wyjścia.

Idąc korytarzem zauważyli zamkniętego w klatce człowieka. Związano mu ręce i nogi, przez co nie mógł się poruszać. Miał białe włosy, glany i czarne spodnie. Jego tors okrywała czerwona koszula i rozpięty długi, czarny płaszcz. Na plecach nosił, co najmniej półtora metrową katanę. Imię jego brzmiało Daven.
- Pomożecie mi? – spytał

Punishment
Newbie
Posty: 400
Rejestracja: 12 wrz 2012, 7:14
Płeć: Mężczyzna

Re: Twórczość Puniego

Post autor: Punishment » 16 paź 2013, 13:02

Pod dwóch dniach kolejny fragment. ;)

Rozdział 5 "Prawdziwy początek"

Duir rozwiązał sznury krępujące ręce oraz nogi Davena. Chłopak począł rozcierać obolałe kończyny. Po chwili wstał i spojrzał się krasnoludowi prosto w oczy.
- Nawet nie wiecie w co się pakujecie. I skąd wy się tu w ogóle do cholery wzięliście? - Człowiek nie krył zdziwienia. Oto przed nim stał karzeł, urodziwa elfka, ork wyglądający tak, jakby całe życie uderzał łbem o ścianę, elf z wyglądu przypominający znudzone życiem emo oraz mag, mag który sam chyba był zdziwiony tym, że potrafi mrugać i oddychać jednocześnie. Co tak doborowe towarzystwo mogło robić w tak parszywym miejscu?
- Po pierwsze, faktycznie nie wiemy co tutaj się dzieje. Coś na kształt dysku przeniosło nas do tego miejsca. Po drugie, może to ty nam powiesz co robiłeś uwięziony w klatce? - krasnolud starał się utrzymywać z Davenem kontakt wzrokowy, przez to ciągłe unoszenie głowy rozbolał go kark. Aby ukryć swój kompleks niższości Duir udał, że coś zaciekawiło go kilka kroków od chłopaka. Z większej odległości spokojnie mógł objąć go wzrokiem w całości.
- Hah, może w takim razie usiądźcie, mam trochę do opowiedzenia. Przede wszystkim znajdujemy się w lochu, dla mnie to oczywiste, ale po minie waszego zielonego kolegi wnioskuję, że może być to dla co niektórych spore zaskoczenie. Otóż mego więzienia strzegła salamandra, ale jest to fakt nieistotny, ponieważ już zdążyliście ją zabić. To mnie miał przypaść ten zaszczyt, o północy, więc chyba już niebawem mają zawitać tu żołdacy Salmara, ich zadaniem będzie wydanie mnie na śmierć zgładzonej już bestii. Nasz miłościwy władca pozwolił mi umrzeć z honorem, to znaczy z moją ukochaną kataną w ręku. Och, ależ on mnie nie docenia...
Sailas zniecierpliwił się jako pierwszy. - Nie mógłbyś przejść do rzeczy? Jesteśmy w lochu, zaraz wpadną tu żołnierze, to wiemy. Jednak powód twojego uwięzienia wciąż jest dla nas niejasny. Poza tym skoro dałeś się złapać Salmarowi, to chyba nie dałeś mu powodu do robienia pod siebie na twój widok, prawda? Przejdź więc no chłoptasiu do rzeczy, bo czasu nie mamy zbyt wiele.

Daven tylko się uśmiechnął, założył ręce za siebie i podszedł do trupa salamandry. Gdy już stanął przed jej zwłokami począł delikatnie, pieszczotliwie wręcz głaskać ją po pysku. - Och Sally, moja droga Sally, to ja miałem odbyć z tobą nasz wspólny danse macabre, a ci niedobrzy wojownicy odebrali nam tę przyjemność. No ale trudno, przynajmniej rywal był ciebie godzien. - Daven odwrócił się ku Duirowi - Ty tutaj dowodzisz, prawda? - krasnolud skinął głową - Tak jak myślałem, te seksistowskie świnie zapewne nawet nie dopuszczają urodziwej damy do głosu, prawda moja droga? - Chłopak spróbował ucałować elfkę w dłoń, lecz ta się od niego odsunęła. Z promiennym uśmiechem odpowiedziała Davenowi. - Oni przynajmniej walczą a nie oglądają widowisko z bezpiecznej klatki. - Te słowa oburzyły człowieka, nie dał jednak po sobie niczego poznać. Uśmiechnął się tylko i odpowiedział:

- W każdym bądź razie musicie wiedzieć o kilku sprawach. Najważniejsza jest taka, że jesteśmy w d*pie. Dlaczego, ano dlatego, iż znajdujemy się w Nescrontium, krainie rządzonej przez Salmara. Ogólnie kawał z niego skurczybyka. Dawnej, to jest kilka miesięcy temu panował u nas ustrój demokratyczny, jednak bez tyrana było trochę nudno. Tak więc przejął on władzę dzięki kilku niespełnionym obietnicom wyborczym. Pospólstwo jak to pospólstwo, poleciało na pierwszy lepszy tekst o "równouprawnieniu", "lepszych warunkach pracy" i tak dalej - idioci, no ale co poradzić. W każdym bądź razie dość szybko nasz niezbyt kumaty lud się przekonał, że Salmar ma nieco inną wizję prowadzenia państwa, niż na początku obiecywał, ot ci niespodzianka. Zawłaszczył wszystkie dobra kraju dla państwa, zniósł własność prywatną, ludziska się oburzyły. Nie oznacza to, że nie miał zwolenników. Spora część motłochu nie zamierzała nawet oponować. Ich miłościwy pan lubił dawać ordery za najbardziej chwalebne czyny - donoszenie, kradzieże na rzecz kraju, no i oczywiście niwelowanie jakiejkolwiek opozycji. Po pewnym czasie Salmarowi zamarzyła się wojaczka. Zapragnął skarbów goblinów, wypowiedział więc im wojnę. Musicie wiedzieć, że na naszym terytorium żyją nie tylko ludzie. Mamy ty również emigrantów krasnoludzkich, są orkowie, a nawet garść elfów. Wszystkich ich Salmar zaciągnął do armii. W krwawych bitwach powybijał znaczną część goblińskiej populacji, łupy do kraju przywiózł ogromne. Niektórzy nawet byli zadowoleni, liczyli, że dzięki zyskom z wojny Salmar skupi się w końcu na ludności Nescrontium, o naiwni...Po powrocie żołnierzy do kraju zaczęły się prawdziwe problemy. Za sowite wynagrodzenie ludzie wzajemnie na siebie donosili, każda zbrodnia przeciwko państwu była karana więzieniem i w najlepszym wypadku śmiercią, gorszą opcją była agonia poprzez straszne tortury. Najczęstszym powodem łamania prawa były kradzieże. Co prawda miłościwy władca wprowadził równe racje żywnościowe dla wszystkich, jednak nie były to jednak duże ilości pożywienia. No ale przecież "W państwie gdzie wszyscy są równi, brzuchy także muszą być tego samego rozmiaru!", lubię to zdanie Salmora. Tak więc w państwie zaroiło się od złodziejaszków. Kilka tygodni temu nasz miłościwy władca ściągnął do swych komnat pewnego maga. Miał on za pomocą magii wysłać do innych wymiarów dyski, które sprowadzą najrozmaitsze bestie, a także najdzielniejszych (i najokrutniejszych) wojowników w granice naszego kraju. - Daven wpatrywał się przez chwilę w Duira, po czym powiedział - Zakładam, że owłosiony krasnolud kwalifikuje się raczej jako to pierwsze. W każdym razie to posunięcie przelało czarę goryczy. Nasz miejscowy mag, Landius postanowił sprzeciwić się Salmarowi, dlatego poprosił mnie o pomoc. Przypuszczam jednak, że może być on spokrewniony z waszym Gandolfem, tak zawalić zaklęcie mało kto potrafi. Miał teleportować mnie prosto do komnat Salmara, jednak trafiłem do warowni...A zaraz potem tutaj. Cóż, myślę że mój przydługi monolog dość dobrze wyjaśnia dlaczego tutaj jesteśmy.

- Zaraz, jak to "jesteśmy"? Przecież Salmar to twój problem, nie nasz. - zaoponował Sailas.
- Nie wasz? A kto zgładził salamandrę, ulubionego pupilka władcy i wypuścił na wolność groźnego więźnia? - Daven był wyraźnie rozbawiony.
- No dobra, siedzimy w tym razem. Ale co my właściwie mamy robić? - tym razem to elfka zabrała głos
- Przede wszystkim musimy ukatrupić Salmara, to najważniejsze, przynajmniej dla mnie. Potem zajmiemy się wami, znajdziemy maga władcy i zmusimy go do odesłania go do domu. Koniecznie w takiej kolejności, Salmar strzeże czarnoksiężnika lepiej niż cnoty własnej córki, a kto jak kto, ale ja coś o tym wiem. No ale cóż, musimy kończyć naszą pogawędkę, bo jak słyszę żołnierze już tu idą. - faktycznie na korytarzu będącym wyjściem z lochów pojawiło się jasne światło, zapewne bijące od pochodni. W dodatku ludzie nie starali się poruszać bezszelestnie. Salamandra była pod wpływem Salmara (zresztą jak każda bestia) i miała wyraźny zakaz atakowania żołdaków władcy. Mogli więc czuć się względnie bezpieczni.

Daven odszukał wzrokiem Gandolfa i powiedział:

- Spróbuj może utworzyć jakąś ognistą kulę, dobrze? Nie chciałbym walczyć w półmroku.

Mag skinął głową wyraźnie zlękniony, następnie wytężył swój umysł najmocniej jak tylko potrafił. Po chwili w jego dłoniach pojawiły się dwa pokaźnej wielkości płomienie. Jeden z nich powędrował ku sklepieniu lochów, drugi zaś miał trafić nad wejście do pomieszczenia, w którym znajdowali się wojownicy. Niestety, Gandolfowi nieco omsknęła się ręka, przez co ognista kula trafiła biednego orka prosto w tyłek.

- Auu! Ty durniu! Wszystkich nas pozabijasz! - Zielonoskóry ork, tym razem czerwony ze złości zaczął tarzać się po ziemi, aby zgasić płomień, który pojawił się na jego spodniach.

W tym czasie pięciu żołnierzy weszło do lochu. Duir już przygotował swoją broń do walki, gdy Daven powiedział do niego:

- Spokojnie mały, schowaj ten wiatrak na korbkę. Wy już walczyliście, teraz kolej na mnie.

Na początku Duir był wyraźnie wzburzony. Przecież pokazał chłopakowi, że w boju jest niezawodny. Jednak postanowił sprawdzić wojownika w walce, dlatego cofnął się niechętnie wraz z resztą swoich towarzyszy w głąb pomieszczenia. Wojownicy Salmara tymczasem w osłupieniu przyglądali się martwej salamandrze, Davenowi oraz nieznanym bohaterom. W końcu jeden z żołnierzy postanowił zabrać głos.

- A więc dałeś radę zgładzić salamandrę? Wiesz, że bardzo go to rozwścieczy. Zapewne tortury nie będą jedyną karą dla ciebie.
- Och mój drogi, nie jestem bez serca, nie mógłbym zabić mojej jedynej partnerki rozmów ostatnich dni! Co prawda ciągle na mnie warczała, parskała i chapała, ależ czy nie takie są właśnie kobiety? Nie, nie kochasiu, ona poniosła śmierć z rąk tych miłych państwa stojących za mną. Na szczęście tym razem obiecali nam nie przeszkadzać. Tak więc na spokojnie możemy odbyć nasz danse macabre - chłopak ukłonił się przed żołnierzami tak, jakby zapraszał damę do tańca. Po wyprostowaniu się wyciągnął jednak swoją katanę. Na twarzy pojawił mu się nieskazitelny, beztroski uśmiech.

Jego rywale dobyli swojego oręża. Poczęli okrążać Davena, z każdym krokiem zacieśniając okrąg. Błąd, błąd kosztujący życie. A nawet pięć żyć. Chłopak jednym susem doskoczył do żołnierza którego miał na wprost. Zgrabnym unikiem sprawił, że miecz jego rywala nawet go nie drasnął. Daven wyprowadził kontrę jednym szybkim cięciem pozbawił swego przeciwnika głowy. Jego towarzysze patrzyli się na niego z podziwem, ale i lękiem. Widzieli jak płynnie porusza się on po placu boju. Jak prostymi paradami blokuje ciosy przeciwników, a następnie jednym zaledwie ciosem pozbawia ich życia. Jego ruchy były szybkie, widać było w nich jednak pewną elegancję, z góry założoną sekwencję kroków. Cała bitwa przypominała taniec, taniec, w którym chłopak odgrywał najważniejszą rolę. Nie było po nim widać, że walczy na śmierć i życie, nie on po prostu wczuwał się w rolę, doskok - parada - unik - cięcie - trup - i tak było za każdym razem. Teatr jednego aktora, jednak to wszystko działo się naprawdę. Pięć istnień ludzkich opadało na ziemię, by nigdy już nie powstać.

Po zakończonym pojedynku Daven wytarł zakrwawioną katanę w spodnie jednego z żołnierzy. Następnie schował swój oręż i udał się w stronę wyjścia z lochu. Gdy spostrzegł, iż idzie sam, odwrócił się na pięcie w stronę osłupiałych towarzyszy. - No co? Będziecie tu sterczeć dopóki ich zwłoki nie zaczną się rozkładać?

Awatar użytkownika
Iluminacja
Newbie
Posty: 3245
Rejestracja: 28 maja 2011, 11:26
Płeć: Kobieta
Lokalizacja: bułgarskie centrum chujozy

Re: Twórczość Puniego

Post autor: Iluminacja » 16 paź 2013, 13:57

ktoś to czyta :niepewny:

Punishment
Newbie
Posty: 400
Rejestracja: 12 wrz 2012, 7:14
Płeć: Mężczyzna

Re: Twórczość Puniego

Post autor: Punishment » 16 paź 2013, 14:05

Iluminacja pisze:ktoś to czyta
Gdzieś indziej czytali, tutaj chyba nie. xD Ale cóż i tak se będę wstawiał. xD

Awatar użytkownika
Iluminacja
Newbie
Posty: 3245
Rejestracja: 28 maja 2011, 11:26
Płeć: Kobieta
Lokalizacja: bułgarskie centrum chujozy

Re: Twórczość Puniego

Post autor: Iluminacja » 16 paź 2013, 14:15

Punishment pisze:Ale cóż i tak se będę wstawiał.
Nikt nie broni :popcorn:

Punishment
Newbie
Posty: 400
Rejestracja: 12 wrz 2012, 7:14
Płeć: Mężczyzna

Re: Twórczość Puniego

Post autor: Punishment » 16 paź 2013, 14:31

Iluminacja, dobrze może ktoś sobie poczyta, da mi jakieś uwagi. A jak nie to przynajmniej sobie na kolorek zarobię. :rotfl:

Punishment
Newbie
Posty: 400
Rejestracja: 12 wrz 2012, 7:14
Płeć: Mężczyzna

Re: Twórczość Puniego

Post autor: Punishment » 17 paź 2013, 12:12

Rozdział 6 "Tyran"

Towarzysze Davena ruszyli za nim, wciąż zadziwieni jego umiejętnościami. A także głupotą żołnierzy. Po wyjściu z lochu znaleźli się w obrębie murów zamku.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał Gandolf, wyraźnie przestraszony około dwoma setkami żołnierzy w widocznej części warowni.
- W Salmarsburgu, prywatnym zamku Salmara. A ci tutaj to jego wojsko. - Odrzekł Daven
- Domyśliliśmy się - odburknął mu Duir, wyciągając topór.
- Doprawdy, nie ma się co denerwować. Na pewno jest jakieś wyjście. Na przykład tamta zakratowana brama, ale z mechanizmem otwarcia po naszej stronie.
- ... Po drodze jest pół setki wojska, a trzy razy tyle jest po naszych bokach. - Zauważył Sailas, z wisielczym humorem dodając - To jest wspaniałe wyjście, do Krainy Wiecznego Cięcia Po Przedramionach.
- I nie uda nam się pokonać ich wszystkich. - Dopowiedział mag.
- Na pewno jest jakieś wyjście.
Podczas tej rozmowy żołnierze podchodzili coraz bliżej. Ci bliżej wyjęli miecze, a ich towarzysze mierzyli do bohaterów z kusz.
- Stać, wy uciekinierzy! - Krzyknął ich, wnosząc po zbroi, dowódca. - Złóżcie broń przed sobą!
- Nie odważycie się wystrzelić! Jestem potężnym czarodziejem z krainy Lies! - Odkrzyknął Gandolf. Na te słowa część dalszych wojaków dyskretnie zaczęła się oddalać.
- Taaak? To pokaż nam swoją moc!
- Dobra! - Mag cisnął kulą ognistą w dowódcę, ta jednak zapaliła kupę drewna na szczycie najwyższej wieży.
- Psiakrew, wiejemy! Zapalił światło ostrzegawcze! Salmar nas zatłucze! - Krzyczeli żołdacy tyrana, uciekając.
- No, to teraz ruszamy do Nescrontium. - Wesoło powiedział Daven.
- Przecież ty mówił, Nescrontium to kraj! - krzyknął ork
- Tak, ale też i stolica.
- Dobrze, nie sprzeczajmy się o szczegóły. Którędy mamy iść? - zapytała Triss.
- Do Nescrontium prowadzi dość prosta droga, mimo, że miasto leży na górze, ale na pewno jest obstawiona. Będziemy musieli więc się wspinać po skalnej półce, jakieś dwieście metrów wysokości. Najlepiej blisko wodospadu.
- Tak z ciekawości, jak się nazywa ta góra, wodospad i rzeka nim płynąca? - zagadnął Duir.
- Nescrontium.
- Tak myślałem... - mruknął krasnolud.
Cała grupa ruszyła drogą wskazaną przez Davena. Po jakimś czasie napotkali górę, na której w oddali ponuro wznosiło się Nescrontium. Niedaleko wodospadu rozpoczęli wspinaczkę.

Dokładnie w tym momencie z krzaków na szczycie wzgórza wyłonili się żołnierze.
- To już trzeci w tym tygodniu. - zauważył mężczyzna w hełmie z pióropuszem.
- Taak... Wszyscy bohaterowie we wszystkich wszechświatach są tacy sami. - odrzekł stojący obok człowiek, patrzący z wyraźną pogardą na pióropusz. - Kogo mamy tym razem?
- Już mówiłem. Ork, krasnolud, mag i elfy. No i Daven. - odpowiedział ktoś łudząco podobny do dowódcy Salmarsburga - Uratowali go po drodze. Całkiem niezła przynęta z niego, szczególnie z jego poglądami.
- Chować się, kończą wspinaczkę! - rozkazał mężczyzna z pióropuszem.

Gdy nasi bohaterowie weszli na wzgórze, ich oczom ukazały się tylko zarośla. Ale wtedy Duir zobaczył wystający z nich pióropusz. W tym samym momencie osunął się na kolana (choć jego towarzysze prawie nie dostrzegliby różnicy, gdyby byli przytomni), więc nie mógł nikogo ostrzec. I tak by nie zdążył.

- Psiakrew, myślałem, że jeden usypiający bełt nie wystarczy na orka.
- Ale wystarczył, wisisz mi piątaka.


Daven obudził się nagle w jadącym powozie.
- Co tak długo? Nawet ja szybciej się ocknąłem! - zadrwił Duir.
- Właściwie to wszyscy wszyscy oprzytomnieli szybciej od ciebie. - dopowiedział Gandolf.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał ich Daven, nie zwracając uwagi na szyderstwa.
- W dużym mieście, sądząc po zapachu - odrzekła Triss. Wtedy wóz się zatrzymał, i otworzyły drzwiczki. Dopiero wtedy buntownik zauważył, że nikt z nich nie ma broni.
- Wyłazić! - usłyszeli rozkaz, który spełnili. Znaleźli się przed jakimś pałacem, a wokół nich stali strażnicy. Daven spostrzegł biegnąca ku nim kobietę. Zatrzymali ją żołnierze.
- Macie go puścić! - sprzeczała się z oficerem z pióropuszem - To rozkaz, Landel!
- Ale ja mam inne rozkazy! - bronił się mężczyzna - I to od twojego ojca!
- Każe cię ściąć, jeśli mnie nie posłuchasz!
- A za co? Spełniałem jego rozkazy!
- Tak, ale na przykład mogłabym powiedzieć, że mnie podrywałeś.
- Ale nic takiego się nie stało.
- A komu by uwierzył?
Na te słowa Landel rozkazał żołnierzom wypuścić Davena. Ten uśmiechnął się do córki Salmara, gdy ta rzuciła mu się w objęcia.
- Cześć, Cona. Nie mogłaś mnie uwolnić z Salmarsburga?
- Nie... Ojciec się nie zgodził. Kim są ci lu... Te osoby? - zmierzyła wzrokiem towarzyszy Davena.
- To moi przyjaciele. Uratowali mnie.
- Spróbuję ich też uwolnić. Twoi przyjaciele - mocno zaakcentowała "ciele" - są mile widziani. Landel, rozwiąż ich!
Żołnierz natychmiast wykonał rozkaz, po czym odszedł z resztą straży.
- Cona, zaprowadzisz nas do twojego ojca?
- A co, znowu chcesz zrobić bunt? Nie moglibyście go wszyscy zostawić w spokoju?? Co z tego, że ściął parę
- ... tysięcy...
- osób? W końcu jest władcą!
- Ale...
- Żadnych "ale"! Idź sobie z tą elfką, ja wam nie pomogę!
- Ale...
Ale córka Salmara już nie słuchała, tylko oddaliła się do swojego pałacu.

W pobliskim zaułku obserwowały tę sytuację trzy osoby.

Rozdział 7 "Pierwsze Chwile w Nescrontium”

Ściany budynków były czarne jak smoła. Przypominały mi się nasze domy w Shal, tam również wszystkie budynki były czarne, ale bez przesady. Od czasu do czasu, któryś mroczny elf miał odpał i maznął sobie domek na czerwono, szkarłatno, bordowo. A nawet na różowy kolor ścian się kilka osób przerzuciło, no ci to byli najwięksi hardkorzy i szaleńcy. Do różowego domku bym w życiu nie wszedł, bo kto w takiej cukierkowej chałupce mieszka. Tak czy owak sama czerń mi odpowiada?
Nagle ktoś mnie szturchnął w ramię, przerywając moje rozmyślania.
- Weź mnie nie denerwuj, ja tu myślę nad całą sytuacją w jakiej się znaleźliśmy. - Burknąłem odwracając się powoli. Obok mnie stał Gandolf, nic nie mówiąc wskazał na pobliski zaułek.
- Bo jak to są jakieś pierdoły? - Nie zdążyłem dokończyć wypowiedzi kiedy dostrzegłem kilka postaci w zaułku.
Jesteśmy obserwowani - Krzyknąłem do pozostałych i pobiegłem w stronę mrocznego zaułka.
Po chwili postacie zaczęły uciekać, coś czułem, że to będzie długa pogoń. Trójka zbiegów jakimś cudem wskoczyła na dach budynku. Mi nie pozostawało nic innego, w biegu skoczyłem na skrzynkę, a następnie wyskoczyłem w górę i chwyciłem się gzymsu, po chwili wspiąłem się na dach. Kiedy już stanąłem na równe nogi, dostrzegłem, że ta trójka wieje na południe.
- Biegną na południe, wy idźcie uliczkami - Rzuciłem do pozostałych i zerwałem się do biegu.
- Wiedziałem, że będzie ciężko - Mruknąłem do siebie przeskakując na kolejny dach. Dawno już nie śmigałem po budynkach, ale czas sobie przypomnieć dawną latankę. Bandyci widać też się znają na rzeczy, nawet nieźle im to idzie.

Po kilku chwilach, coraz ciężej było mi skakać po dachach, ale wysiłek opłacił się, byłem już blisko uciekinierów. Zacząłem celować w biegu z ukrytej spluwy, gdy byłem pewny trafienia wystrzeliłem. Nagle tamci zeskoczyli z dachu a mój pocisk wbił się w ścianę pobliskiego budynku.
- Pudło, trzeba się poprawić - szepnąłem po cichu dobiegając do krawędzi domu. Chwilę potem zeskoczyłem z dachu aby gonić dalej zbiegów.

Kiedy już wylądowałem na ziemi zorientowałem się, że wpadłem w pułapkę. Zmierzyłem moich przeciwników wzrokiem i stwierdziłem, że nie będzie łatwo. Miałem nadzieję, że moi kompani niedługo tu dotrą. Cóż, należało zachować pozory i odezwać się przyzwoicie.
- Pięciu na jednego, coś się martwię, że nie macie żadnych szans. - Mojej wypowiedzi towarzyszył niewielki szyderczy uśmiech.
- Coś mi się zdaje, że jest na odwrót, śniadoskóra istoto - Łotr kończąc swą wypowiedź, dał znak swoim zbirom do ataku, sam zaś został w tyle.
Nie zwlekając wystrzeliłem kolejny raz z ukrytego pistoletu, teraz trafiłem idealnie w serce. Nie mając czasu na radość chwyciłem jeden z moich mieczy lewą ręką, aby zablokować uderzenie gościa, który właśnie do mnie podbiegł. Nasze klingi się skrzyżowały, czując, że mój przeciwnik jest silniejszy, postanowiłem pomóc sobie drugą bronią. Miecz złapałem szybko prawą ręką, i równie błyskawicznie wbiłem jego ostrze w przeciwnika. Nacisk jaki bandyta wywierał, zaczął znacznie słabnąć. Po chwili odsunąłem się do tyłu, a łotr padł na ziemie jak kłoda.
- Jeszcze tylko trzech. - Wymamrotałem, patrząc na pozostałych przy życiu bandytów.
Po chwili obaj ruszyli w moim kierunku nie pozostawiając mi wyboru. Kidy pierwszy z nich dotarł do mnie, machnąłem mieczem na odlew, tylko szczęśliwy traf chciał, że trafiłem go w szyję podcinając mu gardło. Drugi z nich wykorzystał sytuację i chlasnął mnie w ramię, a następnie silnym kopniakiem przewrócił mnie na ziemię. Wstając w ostatniej chwili się wycofałem, gdy zobaczyłem miecz tuż przed sobą. Zbir przyłoży go teraz do mojej szyi.
- A więc śniadoskóra istoto, kto nie ma szans? Masz jeszcze coś do powiedzenia? - Zaśmiał się herszt stojący w oddali.
- Gów*o, to mam ci do powiedzenia.
Po chwili z zaułków zaczęli wychodzić kolejni pomagierzy tego zbira.
- No to teraz pozamiatane - Szepnąłem ponuro pod nosem.
- Co? - Zapytał niezbyt inteligentny łotr stojący przymnie.
- Nie interesuj się bo kociej mordy dostaniesz. - Widząc niezadowolenie na twarzy zbira z mojej odpowiedzi spodziewałem się, że po raz kolejny oberwę z pieści w twarz. Lecz moim oczom ukazała się nadzieja, zauważyłem Duira i pozostałych. Zrozumiałem, że pora na kolejny blef.
- Widzicie ich, to moi przyjaciele. A ten mag to słynny czarodziej. - Wskazuję na pozostałych członków ekipy. Jednocześnie skinąłem głową porozumiewawczo, aby Duir przygotował się w razie czego do walki. Gondolf chyba mnie słyszał bo przystąpił do akcji
- Jam jest Gandolfinusosinn Keragionutoris największy mag jakiego poznaliście. Lękajcie się, bo to jest najstraszniejsza broń jaką kiedykolwiek widzieliście - Mag wypowiadając te słowa pokazał swój kostur z limitowanej serii Hej Kici. Nagle bandyci zaczęli się okrutnie śmiać
- Te magusiu, chcesz nas rozwalić tą cukieraśną laszecką? Czy tylko zabić śmiechem?
Gandolfus wyglądał na przejętego i zaczął czarować. Śmiech zbirów nie milkł, można powiedzieć, że nie zwracali uwagi na maga. Mnie zaś przyszedł do głowy pewien plan. Nie zdążyłem nawet przemyśleć dokładnie jego szczegółów, kiedy pobliska grupa bandytów oberwała w wyniku jakiegoś wybuchu. Naglę wszystko umilkło, nastała niezręczna cisza. Oczy wszystkich były skierowane na Gandolfa. Pierwszy raz od kiedy jest w ekipie coś mu aż tak wypaliło. Sam był pewnie tym faktem zdziwiony, a co dopiero ja czy Duir. Wypadało by coś powiedzieć pomyślałem i lekko ucieszony zabrałem głos.
- Niezły z ciebie pozorant, Gandolfie. - Po czym zwróciłem się do łotra stojącego przy mnie - Czas na zabawę - Kończąc zdanie po raz kolejny wypalam z mojej ukrytego pistoletu. Idealny strzał prosto w głowę, zresztą z takiej odległości każdy głupi trafi. Nie tracąc czasu wstaję i biorę się do walki.

Widząc iż Daven z Duirem zaczęli masakrować dość sporą grupę bandytów, postanowiłem zając się ich Hersztem. Biegnąc w jego kierunku, musiałem uważać na jego kompanów, którzy jeszcze nie zaangażowali się w walkę z krasnalem i nowym. Na szczęście Triss celnie strzelała z łuku, zabijając kolejnych przeciwników przede mną. Mnie pozostawało tylko walka z niedobitkami, zresztą mało inteligentnymi. Musiałem tylko bronić się jednym mieczem, podczas gdy drugim kończyłem żywot napastnika. W trakcie walki straciłem z oczu orka i Gandalfa, nie wiedziałem co robili.
W końcu stanąłem naprzeciwko Herszta, który nie splamił sobie jeszcze rąk walką. Czułem, że ma on jeszcze jakiegoś asa w rękawie. Cały czas go obserwując, dotykam rany na ramieniu. Ból był do zniesienia, nie utrudniał mi jakoś specjalnie walki, ale krew cieknąca mi po ramieniu kazała sądzić, że to nie byle jakie draśniecie. Wpatrywałem się w niego bezustannie, czekałem na jego ruch. Nie minęło parę chwili jak Davenowi udało się zakraść za ich dowódcę. Jednym silnym uderzeniem ogłuszył zbira, który z pełną gracją przyrył w ziemię, kiedy zobaczyli to jego ludzie w pospiechu uciekli. Nam zaś zostało przesłuchanie tego zbira.
- Dobra, może skończmy na siebie zwracać uwagę? - Mówiąc stonowanym głosem elfka pomachała do grupy gapiów, stojących niedaleko.
- Zaraz ich rozwalę. - Powiedział dość zaskoczony tym faktem ork.
- Pohamuj się trochę zielony wodzu, oni nie są w stanie nam zagrozić. - Odparł Duir. - Ale racja czas stąd iść.
- Co złego to nie my chłopaki - Dodałem kopiąc jednego z martwych bandytów - W razie czego powiemy, że się pokłócili o pączki. Daven macie tu pączki, czy to takie zadupie, że nawet porządnego pąka nie macie. Bo jeśli nie, to Salmar powinien te swoje dyski wysyłać po cukierników?
- Mamy tu pączki. - Przerwał mi Daven - A teraz musimy go zabrać, ork go weźmie. Chyba, że ty Sailas jesteś chętny?
- Ja nie, ja tu nie jestem od targania kompostu, a ten gościu waży chyba sporo. Zresztą i tak mnie boli ręka. Dziabnął mnie jeden skurczybyk, więc na mnie nie licz. - Każdy sposób jest dobry, aby uniknąć tachania nieprzytomnej łachudry. Tym razem miałem jednak solidną wymówkę.
Koniec marudzenia, idziemy. - Odrzekł Duir.

Kilkanaście minut później.

Błąkaliśmy się po niezwykle zniszczonej dzielnicy, nigdzie nie było żywej duszy. Panowała nieziemska cisza, która stawała się coraz bardziej irytująca. Powoli miałem jej dość, nie wiem czemu, ale nikt z ekipy się nie odzywał. Byłem już nieco zmęczony tą całą wędrówką, więc zasugerowałem postój:
- Nikt do cholery nie wpadł na pomysł odpoczynku. Póki co nikt nas tu nie wytropi, nic tu niema poza ruinami. Daven byłeś ty tu kiedy? - Zapytałem chłopaka siadając na ławce, przy skrzyżowaniu dwóch ulic.
- Nie.
- To fajnie siedzimy na jakimś zadupiu, przy rzece Nescrontium a dokładnie na górze Nescrontium na ,której mieści się miasto Nescrontium, stolica państwa Nescrontium. Ja pierdzielę, założę się, że te dwie ulicę mają taką samą nazwę, albo nawet wszystkie ulicę w tym chorym mieście ją mają. I weź się w tym wszystkim połap. To teraz idziemy do Nescrontium, tak? Tylko kurde do którego? - Kończąc mój trochę przydługi monolog spostrzegam, że nasz więzień się ocknął.
- Zielony rzuć go na ziemię, możemy go przesłuchać - wymamrotał Duir.
Ork niezwłocznie upuścił go na ziemię. Ja zaś nie zwlekając wstałem i kopnąłem go w brzuch, aby skurczybyk szybciej doszedł do siebie. Obrywając tylko stęknął, zaś Deven postanowił się wypowiedzieć.
- Sailas, daj sobie na wstrzymanie, jak go będziesz tak dalej okładał to nic nam nie powie. Najlepiej idź, odetchnij my się nim zajmiemy.
- A żebyś wiedział. - Nieco zdenerwowany odszedłem kilka metrów dalej, aby sprawdzić swoją ranę. Po drodze jednak ostatni raz kopnąłem zbira, nie mogłem odpuścić sobie tej przyjemności. Szkoda mi tylko było, że nie mam kilku opatrunków. Tak więc stanąłem w pobliżu i czekałem, aż pozostali skończą gadać z więźniem.
- Niema co, pięknie ten dzień się zapowiada. - Szepnąłem sobie po cichu.


Ok. Końce z wrzucaniem tego opowiadania bo i tak nikt nie czyta. xD No na koniec wrzucam dwa rozdziały bo i czemu by nie. xD Nom i przypomnę, że różnice w narracji i stylu wynikają z tego iż było kilku autorów. Rozdział 1 i 4 autorstwa Dartha , części 2 i 6 wyszły z pod pióra Sermacieja. A rozdziały 3, 5, 7 są mojego autorstwa. Przy czym piątkę pisałem pod innego bohatera i w innym stylu, aby jeszcze bardziej wszystko urozmaicić. :zawstydzony: No i dlatego wyszła taka jedyna w swoim rodzaju mieszanka. :hyhy:

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości